Banderolowe przeprawy, czyli import alkoholu do Polski
Kto raz się sparzył, na zimne dmucha – mówi stare przysłowie. Być może dlatego polskie państwo stara się być tak niezwykle skrupulatne i kontrolować każdą butelkę sprzedawanego nad Wisłą alkoholu. Pierwsza poważna afera, jaka wstrząsnęła Rzeczpospolitą po 1989 roku, dotyczyła przecież właśnie alkoholu, a Skarb Państwa miał na niej stracić 2 miliardy złotych.
Jak to z alkoholem było
Wszystko zaczęło się od zarządzenia ówczesnego ministra współpracy gospodarczej z zagranicą: na import alkoholu nieprzeznaczonego do sprzedaży nie była potrzebna koncesja. Do Polski sprowadzano więc ogromne ilości procentowych trunków, przedstawiając bezradnym celnikom na granicy oświadczenia, że to na użytek własny. Gdy już władze wreszcie się połapały i zapragnęły ściągnąć od importerów należne podatki, okazało się, że trzy czwarte z nich to firmy-krzaki, które nie zapłacą ani grosza, bo go nie mają. Po sześciu latach przed Trybunałem Stanu osądzono (był to pierwszy wyrok TS od 1926 r.) pięć wysoko postawionych osób z rządów Mieczysława Rakowskiego i Tadeusza Mazowieckiego. Trzy uniewinniono, a dwie skazano na… kilka lat pozbawienia biernego prawa wyborczego.
Wszystko pod kontrolą
Dziś sytuacja jest zgoła inna. Służby celne i fiskus kontrolują już nie tylko import, obrót, ale nawet transport alkoholu. Aby móc prowadzić hurtowy handel winem i piwem, trzeba uzyskać zezwolenie właściwego miejscowo urzędu marszałkowskiego. Hurtowy obrót wyrobami spirytusowymi (powyżej 18% zawartości alkoholu) wymaga już zgody Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii. Zgody – dodajmy – płatnej. Wysokość opłaty zależy od ilości stuprocentowego alkoholu, jaki przedsiębiorca ma zamiar wprowadzić do obrotu. Kto wyczerpie limit, musi w ciągu 30 dni wystąpić o jego zwiększenie.
Do wniosku trzeba dołączyć stertę dokumentów, w tym potwierdzających legalność działania, posiadanie lub prawo do korzystania z odpowiedniego magazynu, oraz udowodnić zaświadczeniami niezaleganie z podatkami i składkami ZUS.
Importer alkoholu musi być płatnikiem VAT, dlatego nawet podmioty zwolnione z tego podatku ze względu na niskie obroty muszą się zarejestrować jako płatnicy. W CEIDG trzeba zadeklarować zamiar importu alkoholu, korzystając z klasyfikacji produktów.
Hola, najpierw banderola
Bodaj największym problemem importerów alkoholu jest jego banderolowanie. Nazywa się to fachowo nanoszeniem podatkowych i legalizacyjnych znaków akcyzowych. W najlepszej sytuacji są duzi importerzy, dysponujący własnymi składami celnymi: daje im to możliwość skorzystania z procedury odroczonej płatności akcyzy. Mają ją także podmioty korzystające z naszego składu. Mali importerzy muszą tłumaczyć swoim europejskim dostawcom, że ci zobowiązani są naklejać – i to prawidłowo – dostarczone im z Polski banderole, co jedni przyjmują ze zrozumieniem, a inni dość niechętnie.
Oczywiście banderolowanie butelek za granicą nie odbywa się za darmo: zagraniczny dostawca liczy sobie od kilkunastu eurocentów do nawet 1 euro za jedną naniesioną naklejkę. Może to czasem oznaczać np. 30% ceny butelki wina. W naszym składzie celnym banderolowanie kosztuje zaledwie 28 gr za butelkę.
Rzecz jasna, importer importerowi nierówny. Inaczej działa duża sieć marketów, inaczej sieć hurtowni, a jeszcze inaczej np. restauracja, której właściciel chce serwować swoim klientom starannie wybrane gatunki win, niekiedy od małych wytwórców we Francji czy Hiszpanii. Niektórzy importują mocniejsze alkohole, np. whisky.
Bardzo opłaca się korzystanie z naszego składu celnego. Można tu sprowadzać alkohole z zagranicy, poddawać je banderolowaniu i wysłać na sklepowe półki lub do restauracyjnej piwnicy, a akcyzę zapłacić dopiero później, do 25 dni od tego momentu. Tak odroczona płatność poprawia płynność finansową importera, bo płaci on już pozyskanymi ze sprzedaży środkami, zamiast wykładać własne.